Studniówki i podkasana edukacja
Tadeusz Gerstenkorn
Nastał sezon na studniówki. Odbywają się one już od kilku tygodni. Gazety dość często i chętnie informują o tych imprezach. Czymże jest ta mocno afirmowana studniówka ?
W słowniku M. Arcta Języka Polskiego z 1916 r. termin ten nie występuje. Po prostu wówczas nic takiego jak studniówka jeszcze nie istniało. A studniówka to zabawa uczniów klasy maturalnej z udziałem nauczycieli i rodziców, organizowana mniej więcej na sto dni przed maturą. Zastanawiałem się, dlaczego akurat brano pod uwagę liczbę stu dni. Przypuszczalnie wiąże się to z tym, że impreza przypadać może na okres tak zwanego karnawału, co formalnie i praktycznie sprzyja nastrojowi do zabawy. W słowniku PWN (Warszawa 1984, pod red. Prof. Mieczysława Szymczaka) podaje się, że termin studniówka jest środowiskowy. Istotnie zakres jego użycia jest dość ograniczony. Nie natknąłem się na informację skąd wziął się zwyczaj urządzania tego typu zabaw i jaka jest tych zabaw tradycja. Przypuszczalnie sięga ona lat trzydziestych (może dwudziestych?) ubiegłego stulecia. Przynajmniej tyle mam w pamięci z rodzinnych opowiadań.
Rozumnie biorąc wydawałoby się sensowniejsze organizowanie zabawy tuż po maturze jako szczęśliwym finale włożonego trudu w dwanaście lat nauki i zdanie pierwszego poważniejszego egzaminu ze zdobytej w szkole wiedzy i jednocześnie podziękowanie tej instytucji za „kaganiec oświaty”. Ówczesne standardy organizowania tego typu zabawy poniekąd tłumaczą taki właśnie wybór terminu. W dawnej szkolnej tradycji zabawy uczniów odbywały się zawsze na terenie szkoły, a zabawa przedmaturalna miała szczególny charakter; nie tylko służyła rozrywce, ale także wychowaniu. Uczniowie sami przygotowywali wystrój sali (przeważnie gimnastycznej) oraz odpowiedni program zabawy, w tym także – nazwijmy to tak – literacki, wykazując pewne zdolności we władaniu piórem, także, często, w kierunku satyrycznym. Przy udziale rodziców przygotowywano stosowny posiłek. Zabawa zwykle kończyła się około godziny 22, czasem trwała do północy, ale wówczas młodzież, zwłaszcza żeńska, była zabierana do domu pod opieką rodziców lub osób bliskich.
Nie brałem udziału w swojej studniówce. Zdawałem maturę wkrótce po wojnie. Czas był bardzo trudny. Uważałem za niegodziwe narażanie rodziców na dodatkowy wydatek, a sam nie miałem wówczas możliwości, aby odpowiednią, potrzebną kwotę pieniędzy zdobyć. Poza tym bawienie się w tym czasie powszechnej biedy i ucisku uznałem jako niestosowne. Jako właściwą postawę uważałem dobre przygotowanie się do matury. To się faktycznie opłacało. Dało możliwość studiowania jednocześnie na dwóch kierunkach.
Matura. Skąd taka nazwa ? Mało kto dzisiaj uczy się łaciny, więc zapewne też może nie wie, że maturus znaczy dojrzały, dorosły. A więc egzamin maturalny to właściwie egzamin z dorosłości, z przygotowania do dorosłego życia. Dawna dobra szkoła nie tylko przygotowywała do egzaminu z podstawowych ważnych przedmiotów jak język polski i matematyka, ale także kształciła charaktery swych wychowanków przez odpowiedni dobór kadry wychowawców oraz organizacje przyszkolne jak na przykład harcerstwo, koła Czerwonego Krzyża lub koła religijne.
Co to znaczy zdałeś maturę ? To znaczy przestałeś być dzieckiem, małolatem, a zaczynasz odpowiadać za siebie; stajesz się dorosły, to znaczy powinieneś wiedzieć, że odpowiadasz także za innych.
Z wielką przyjemnością i satysfakcją przeczytałem w łódzkiej gazecie (Express ilustrowany nr 26, poniedz. 2 lutego 2015 r.) artykuł o niezwykle charakterystycznym, znamiennym tytule: „Studniówka jak za dawnych lat. W sali gimnastycznej XLIV LO”. I co ważne: uzasadnienie miejsca takiej zabawy: „ Organizowanie takiej imprezy na miejscu uczy młodych ludzi odpowiedzialności, zaangażowania… Trzeba załatwić oprawę muzyczną zadbać o menu, o wystrój sali. Jest to też pouczające (podkreślenia moje) dla młodszych klas – mówi Janusz Sapiński dyrektor liceum” Ciekawe, jak długo utrzyma się na stanowisku kierowniczym z takimi poglądami.
Obecnie panuje inny zwyczaj. I to już od ładnych kilku lat. Obowiązkowo studniówka to już bal maturalny, a przynajmniej „studniówkowe szaleństwo”, jak wyczytałem w prasie. Oczywiście kilkusetzłotowy wydatek za imprezę w dobrej restauracji, stylowym dworku lub eksponowanej sali. Obowiązują wyszukane drogie stroje, krótkie sukienki, tak aby łatwo było je podkasać i obowiązkowo do fotografii ukazać dla szerokiej publiczności swą „dorosłość” przez czerwone podwiązki, rzekomo „dla szczęścia”( o zgrozo ! talizmany po długoletnim laickim wychowaniu !). Gesty tych maturzystek in spe, z podciąganiem spódnic, nie wskazują jednak na umiejętności umysłowe, tak bardzo potrzebne do egzaminu. Takiemu zachowaniu sprzyja odpowiednia atmosfera medialna i przyzwolenie nawet ze strony pedagogicznej, jeśli nawet dyrektorka liceum potrafi pokazać swe ozdobione czerwienią odnóże („Czerwone podwiązki pani dyrektor. Studniówkowy sezon w pełni”.”Czerwoną podwiązkę, na szczęście dla maturzystów, miała także Jadwiga Ochocka, dyrektor II LO”. Express ilustrowany nr 20, poniedz. 26 stycznia 2015 r.)
Gdy przeglądam teksty niedawnych egzaminów maturalnych z matematyki, łapię się za głowę. Obecnie, przy bardzo zaniżonym poziomie programu nauczania tego przedmiotu (zresztą także innych) wystarczy odpowiedzieć poprawnie na 30%, aby zdać egzamin. I tak spory procent zdających nie może sprostać tak niskim wymaganiom. Gdyby zaserwowano tematy sprzed lat, jestem przekonany, że zdałyby tylko jednostki w całej Polsce. Ale wówczas byłaby katastrofa ze statystyką, która musi wykazywać sukcesy.
To tylko sprawa wiedzy. A jak z dojrzałością i edukacją ? W Dzienniku Łódzkim (nr 25 -23.856 – z soboty-niedzieli 31.01-1.02.2015) czytam w artykule wstępnym: „Gimnazjaliści wypili wódkę i piwo i poszli na szkolny bal” Podtytuł: „Uczniowie mieli 0,3 do prawie promila alkoholu. Jeden trafił do szpitala”. Trudno się dziwić. Przecież to tylko jeden skutek przyzwolenia na nieodpowiedni system nauczania i wychowania panujący u nas od wielu lat.
Słychać głosy nawołujące do rozsądku i porządku edukacyjnego. Na zaprowadzenie tego nie pozwala poprawność polityczna, niekompetencja odpowiednich pionów resortu edukacji i duża bezradność (to tylko eufemistyczne określenie) społeczeństwa. Czyżby podkasana edukacja miała wszechwładnie zapanować ? I to niemal urzędowo ?